wtorek, 1 października 2013

Bikeparkowy wypad - Palenica i Stożek


Koniec września, wszelkie prognozy pogody na miniony weekend jednogłośnie pokazywały, że będzie bezchmurnie i całkiem ciepło. Czy można im zaufać? Z Czajko i Ponieckim postanowiliśmy to zrobić i ruszyliśmy w piątek wieczorem na podbój Beskidu Śląskiego, a dokładniej dwóch Bike Parków tam leżących.

Z mojej strony była to dość ryzykowna decyzja, bo spędziłem ostatnie półtora tygodnia w domu z powodu choroby - wirusowe zapalenie gardła + katar i ogólne osłabienie. Dopiero w czwartek wyszedłem pierwszy raz na chwilę, bo myślałem że już oszaleję... Zrobiłem z 10km po asfalcie, oczywiście rowerem, i wróciłem zlany potem jak po 100km w terenie ;) Ale co tam, to już pewnie ostatni weekend w tym roku z pogodą sprzyjającą rowerowym harcom w górach. W piątek siedzę już w samochodzie i jedziemy do Wisły :)

Trochę marnie się zaczęło, bo lała się woda z nieba przez wiele kilometrów...

02. Deszczowe lusterko

Dotarliśmy jakoś w nocy na miejsce, szybko do łóżek i każdy zasnął momentalnie. Rano, kropi deszcz. Eeee, miało być Słońce... Ruszamy do Ustronia, bo tam mieliśmy spędzić sobotę. Na miejscu spotkaliśmy się jeszcze z Zawiasem i jego niebieską Metą spod znaku Commencala. Na szczęście pogoda się opamiętała i zaserwowała nam całkiem niezłe warunki.

03. Bike Park Palenica

Czajko z Zawiasem jeździli za szybko ;) więc trochę się podzieliśmy. Poniecki zapomniał rękawiczek i musiał się męczyć bez nich. Ogólnie miał tego dnia pecha, bo podczas jednego ze zjazdów okazał spore zainteresowanie miejscową roślinnością, a w szczególności drzewem. Efektem tego zderzenia była zgięta ośka w pedale. Dało się z tym jeździć, ale ciężko się dokręcało.

04. Zawias

05. Bramki przy wejściu na wyciąg

06. Ekipa w komplecie - z przodu Zawias, Czajko, TrzecieKoło i kask Ponieckiego

Jeśli o mnie chodzi, to przez pierwsze 2-3 zjazdy czułem się tragicznie, chory, jeździłem jak worek kartofli, sztywny ze spiętymi pośladami. Zastanawiałem się czemu w wieku 30 lat, nigdy wcześniej nie uprawiając żadnych sportów, zdecydowałem się na takie ekstremum. Na szczęście szybko to minęło, pobawiłem się jeszcze trochę ustawianiem zawiechy w moim nowym nabytku aż poczułem pełny flow i mega radochę z jazdy. Trasy były trochę bardziej zaniedbane niż w poprzednim roku, ale dawały mega frajdę. Po prostu super się bawiłem.

Jednocześnie czułem się jak bym uczył się od nowa jeździć na rowerze. Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że zaczynając od hardtaila można lepiej jeździć później na fullu. Moim zdaniem są to zupełnie różne zabawki i lepiej od razu zaczynać od pełnego zawieszenia... Ale to temat na oddzielny artykuł, i jeszcze o tym napiszę w jakiś smutny, pełen śniegu, zimowy wieczór ;)

Z małych ogólnie, ale dużych dla mnie osobiście osiągnięć, to skoczyłem wreszcie z drewnianego wybicia na polanie. Zawsze mnie przerażało, bo jest takie wyprofilowane do góry, i wydawało mi się takie duże, biorąc pod uwagę, że lądowanie jest daleko w dole... Oczywiście jak już się przemogłem to okazało się, że to nic trudnego, chociaż lot trwał sporo dłużej niż myślałem :)

07. Krok 1 - obczaj obiekt porządania

08. Krok 2 - Po prostu zrób to (to małe białe w oddali to ja ;))

09. Krok 3 - Ah ta duma i radość po skoku, bezcenna ;D (w górze widać wybicie)

Zaliczyłem też wallride. Mega wypas, czym się wyżej wjedzie, tym większa frajda. Trzeba wjechać z dużą prędkością, wylatuje się z niego też jak z procy, mega fajne uczucie :)

10. Ten mały punkcik na ścianie to ja :)

Cały dzień był bardzo udany. Wracając na kwatery w Wiśle, wstąpiliśmy jeszcze po drodze do restauracji/pubu Alcatraz na obiadokolację (ul. Wyzwolenia 106, Wisła), już tam byłem parę razy wcześniej, miejsce godne polecenia, miła obsługa, dobre ceny, wielkie porcje, wszystko świeże i przede wszystkim smaczne.

11. Canyon Torque, Kona Entourage, Kross Crime

12. Zachód

Padliśmy chyba o 21:00! Haha, ostro. Konkretny wycisk. Rano - pobudka. Przywitała nas niesamowita pogoda.

13. Stożek rano

14. Wisłer

Trochę wolno mi szło ogarnianie się i chłopaki coś tam narzekali, że trzeba czekać, haha ;) Oj tam, oj tam :D O ile w Ustroniu obyło się bez większych wypadków, to niestety w Wiśle już przy pierwszym przejeździe podziwiałem uroki miejscowej gleby z bardzo bliska. Było mega ślisko, i na serii A-Line'owych ciasnych band coś poszło nie tak. Wiem tylko, że jakoś pozbyłem się roweru i sturlałem się robiąc fikołka. Czułem jak czubkiem kasku dotykam ziemi, a nogi mam w górze. Wstałem, nic nie boli, tylko cały brudny. Musiałem wrócić w górę po bajka.

Śmigało się też całkiem fajnie tego dnia, chociaż warunki były gorsze niż w Ustroniu. Zaczęto już przygotowania do sezonu zimowego i przez środek stoku, w miejscu gdzie krzyżują się wszystkie trasy, przebiegał ogromny pas przeoranego błota, w którym ryliśmy przerzutkami.

15. TrzecieKoło i Poniecki

16. Pucharówka, korzonki, daleko tam to ja

Pojeździłem wreszcie po Pucharówce, zawsze unikałem tej trasy, bo wydawała mi się za trudna. Teraz już spokojnie jestem w stanie ją zjechać, skakałem nawet tam dropy i dropiki. Nareszcie czuję, że rower już mnie w niczym nie ogranicza :) Generalnie jeździłem tego dnia do upadłego, i to dosłownie, bo na koniec już byłem tak zmęczony, że wyglebiłem na prostej drodze, wcześniej wspomnianym błotnym pasie startowym ;) A chwilę wcześniej zaliczyłem grubą glebę, leciałem pucharówką, skoczyłem z jakiegoś w progu w luźne kamienie, było stromo, i chciałem trochę przyhamować i to był błąd. Poleciałem do przodu, zgrabnie pozbyłem się roweru i już widząc że lecę, rzuciłem się na kolana i zjechałem na nich, a właściwie na ochraniaczach, w dół. Normalnie staje się mistrzem ratowania się z opresji ;) Bez ochraniaczy nie miałbym już kolan i piszczeli, a tak ucierpiała tylko górna część stopy, trochę napuchła i mam zdrapaną skórę na dole piszczela, ale to nic poważnego. Ochraniaczowi też się dostało:

17. Ochraniacze uratowały mnie już z tysiąc razy ;)

Dobra, koniec tych historii glebowych, zostało jeszcze parę zdjęć:

18. Czajko

19. Jedziemy, trochę stromo, ale co tam ;)

20. Mini lot

21. Banda

Wróciliśmy w nocy do Warszawy. Było super! Ja już tęsknię za górami, i cały czas cieszę się jak dziecko z nowego rowerku, jeździ się na nim przegenialnie, jest skoczny, dobrze wybiera nierówności i jest stabilny :) Nie zamierzam wymieniać w nim żadnych części, wszystko mi pasuje. Obawiałem się trochę Domaina (amortyzator przedni), ale zupełnie nie potrzebnie. Zdążyłem nawet gdzieś tam po drodze ustrzelić na szybko kilka fotek sprzętu :D

22. Kona w prawdziwych górach, nareszcie :)

23. Zabezpieczyłem ją od dołu trochę

24. I jeszcze jedno foto mojej maszyny, straciłem następnego pina z prawego pedała

25. A co tam, wrzucę nawet zdjęcie opony :)

26. To też nie głupio wyszło :)


Autorzy zdjęć:
2,3,11,12,13,14,17,22,23,24,25,26 - TrzecieKoło
Reszta to wycięte z nagrań kadry przez TrzecieKoło, ActionCam był na Ponieckim

Obróbka wszystkich zdjęć: TrzecieKoło


Zobacz inne wpisy z kategorii:

3 komentarze:

  1. Przybrudzona Kona nabrala charakteru :) Fajny wypad!

    OdpowiedzUsuń
  2. fajne foty. czym byl nakrecony material z ktorego je macie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki :) ActionCamowe "foty" są z Sony ActionCam i po drobnej obróbce w PS.

    OdpowiedzUsuń

Jak by co, to tu jest regulamin komentarzy.

Zobacz też inne ciekawe i popularne artykuły rowerowe!